Wprawdzie od dnia mojego ślubu minęło już ponad 17 lat, ale wciąż mam pełno różnych migawek w głowie. Był 8 września, dzień urodzin Teścia, zatem doskonała okazja do podwójnego świętowania. Tak się jakoś złożyło, że w mojej rodzinie zawsze coś wyjątkowego przydarza się albo w dniu czyjegoś jubileuszu, albo w jakieś święto. Nie inaczej było i tym razem. Prawie cały czas padało, ale to podobno przynosi szczęście na nowej drodze życia. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że dane nam będzie przeżyć wspólnie tylko kilkanaście kolejnych lat, pewnie bym nie uwierzyła. Co najwyżej machnęłabym lekceważąco ręką. Cóż, życie pisze nam różne scenariusze. Jak już wspomniałam wcześniej, potwornie obawiałam się każdego święta i i różnych wyjątkowych, uroczystych dni w kalendarzu (w sumie mam tak do dzisiaj). Pod skórą czułam, że zbliża się coś, co na zawsze zmieni moje życie.
Dzień 8 czerwca, w którym zostałam wdową, zapowiadał się bardzo uroczyście, było to bowiem Boże Ciało. Mieliśmy szykować się do wyjazdu na długi weekend do przyjaciół. Przeważnie zawsze pakowałam wszystko dzień wcześniej, tym razem zamierzałam to zrobić na ostatnią chwilę. Tylko że ona nigdy nie nadeszła… Przyszła za to śmierć Męża – nagle i niespodziewanie.
Mimo, że od tych wydarzeń upłynęło już prawie półtora roku, pamiętam każdą chwilę i wszystkie emocje, które mną targały. Najbardziej bałam się reakcji syna, nie miał jeszcze ukończonych 15 lat, ale o dziwo bardzo mnie zaskoczył, bo przyjął tę wiadomość dosyć spokojnie. Wtedy po raz pierwszy w życiu dziękowałam Bogu za spektrum autyzmu. Podejrzewam, że w innych okolicznościach byłoby znacznie gorzej z akceptacją tego, co się stało.
W ten właśnie o to sposób dołączyłam do mojej Mamy, Teściowej, Cioci, które zostały wdowami przede mną.
Nie wiem, skąd miałam w sobie tyle siły, żeby zorganizować uroczystości pogrzebowe od A do Z i jeszcze pocieszać nasze rodziny, a przede wszystkim zszokowane grono przyjaciół i znajomych. Podobno sporo osób zastanawiało się, czy coś brałam na uspokojenie. Ja po prostu chciałam godnie pożegnać swoją pierwszą miłość.
Jeśli myślicie, że po wszystkim mogłam dać sobie czas na przeżycie żałoby, nic bardziej mylnego. Sądzę, że inne wdowy domyślają się, o czym mówię. Musiałam zebrać się w sobie i stawić czoła bezdusznym przepisom, by móc pozamykać wszystkie pozostawione sprawy. Właśnie wtedy do mnie dotarło, jak słabo jesteśmy wyedukowani w kwestii zabezpieczenia bliskich na wypadek swojej śmierci.
Wiem, że nikt nie lubi o tym myśleć, ale życie toczy się dalej i mając na uwadze dobro swojej rodziny, warto zabezpieczyć ją znacznie wcześniej. Czasy są trudne i nie wiadomo, co się może wydarzyć w przyszłości, dlatego my rodzice OzN w szczególności powinniśmy o to zadbać, kto ma odziedziczyć po nas majątek, a kto niekoniecznie.
W kolejnych publikacjach chciałabym Wam opowiedzieć, jak ja sobie poradziłam w tym temacie. Nie było to łatwe i przyjemne, ale konieczne. Być może znacie w swoim otoczeniu osoby, które nagle zostały samodzielnymi rodzicami i nie za bardzo orientują się w urzędniczej biurokracji. Mam nadzieję, że to, czym się podzielę, w jakimś stopniu ułatwi zainteresowanym przebrnięcie przez gąszcz absurdalnych często wymagań i paragrafów.